Konrad Bukowiecki o medalach: pierwszym, najcenniejszym i… przyszłym? [WYWIAD]
– W nowym mieszkaniu jeszcze gabloty nie mam, ale w domu rodzinnym oczywiście najważniejsze medale są odpowiednio wyeksponowane – mówi Konrad Bukowiecki, jeden z najlepszych polskich kulomiotów.
Konrad Bukowiecki to wielokrotny złoty medalista młodzieżowych mistrzostw świata i Europy, a także seniorskich zawodów krajowych i międzynarodowych. Jego rekord życiowy wynoszący 21,70 m (na otwartym stadionie), który ustanowił pod koniec maja w austriackim St. Polten już teraz pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Rekordowym pchnięciem Konrad Bukowiecki nie tylko ustanowił drugi wynik w Europie i siódmy na świecie. Dał mu on również kwalifikację do Mistrzostw Świata, które odbędą się w Dausze oraz zapewnił występ na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio w 2020 roku.
W ramach akcji “Medale dla najlepszych!” porozmawialiśmy z Konradem Bukowieckim o jego wspomnieniach z początku kariery, medalach sportowych i planach na zmagania w Tokio.
Maciej Nowocień: Pamiętasz, kiedy zdobyłeś swój pierwszy medal?
Konrad Bukowiecki: – Ojej, ale to było dawno temu… Pierwszy medal chyba wywalczyłem jeszcze w pływaniu, które uprawiałem jako dziecko. Miałem bodajże siedem lat, bo było to w Szkolnej Lidze Pływackiej, w moim rodzinnym Szczytnie. Zdobyłem medal w swojej kategorii wiekowej, ale czy wygrałem albo byłem drugi lub trzeci – tego już sobie nie przypomnę.
Jakie to było uczucie?
– Było podium, a do medalu dostałem też taką małą statuetkę. Jestem w trakcie przeprowadzki do nowego mieszkania i stwierdziłem, że akurat ją zabiorę, bo w końcu to moje pierwsze trofeum. Sentyment zdecydowanie został.
Dzięki temu chciałeś dalej trenować?
– Ciężko mi się do tego odnieść, bo było to bardzo dawno temu i nie do końca pamiętam. Myślę jednak, że takie nagradzanie dzieciaków jest bardzo ważne, szczególnie dla tych najmłodszych. Nic nie motywuje bardziej, niż sukcesy i fakt, że się coś osiągnęło. Potem chce się to powtórzyć. Zresztą, każdy sportowiec czuje podobnie.
To był twój pierwszy medal w pływaniu. A w pchnięciu kulą, czyli twojej dzisiejszej dyscyplinie?
– To też było bardzo dawno temu. Taki pierwszy ważny medal to 2011 rok i srebro w mistrzostwach Polski młodzików. To były już ogólnopolskie zawody, a trzy lata później będąc juniorem młodszym wygrałem mistrzostwa świata juniorów. To już pamiętam bardzo dobrze i nie zapomnę. To było coś – miałem 17 lat, a wygrywałem z zawodnikami starszymi nawet o trzy lata.
Zostając mistrzem Polski młodzików wierzyłeś, że kiedyś na twojej szyi zawiśnie seniorski medal mistrzostw Europy?
– Odkąd zacząłem trenować kulę, zawsze byłem w jakimś stopniu dobry w tej konkurencji. Rozwijałem się i zdobywanie medali było dla mnie rzeczą naturalną. Może mówię trochę nieskromnie, ale tak faktycznie było (śmiech). Chciałem być bardzo dobrym seniorem, ale wiedziałem, że jeszcze trochę pracy przede mną.
Można powiedzieć, że przeskoku z młodzieżowego do seniorskiego sportu w twoim przypadku nie było.
– Zacząłem trenować z seniorami będąc jeszcze juniorem. Mając 17 lat pojechałem na halowe mistrzostwa Europy. Nie byłem nawet pełnoletni i zająłem szóste miejsce. Była to dla mnie wielka porażka, bo za juniora wszystko wygrywałem. Pojechałem na kolejną imprezę i zdałem sobie sprawę: „hej, jesteś szósty!”. Nie zdobyłem medalu ani dobrego miejsca. To była dla mnie załamka. W tym samym roku poleciałem na mistrzostwa świata seniorów i w eliminacjach zjadł mnie chyba stres. Spaliłem wszystkie trzy próby. Rok 2015 był więc dla mnie bardzo trudny pod kątem oswojenia się z porażką. Przez wcześniejsze dwa sezony wszystko wygrywałem. Tutaj niestety przegrałem z seniorami i to niezbyt utytułowanymi. To było dla mnie bardzo trudne, chociaż teraz, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, szóste miejsce w halowych mistrzostwach Europy w wieku 17 lat to megasukces.
Rok później byłeś skazany na czwarte miejsce…
– I też było ciężko. W halowych mistrzostwach świata miałem dwa takie pchnięcia, że mogłem skończyć na drugim miejscu. A byłem dzień po swoich dziewiętnastych urodzinach! Mimo młodego wieku ciężko było mi się pogodzić z tym, że jestem czwarty i tak niewiele zabrakło do medalu. Na późniejszych mistrzostwach Europy do krążka zabrakło mi… jednego centymetra. Tłumaczyłem sobie, że to prawie nic, może to błąd pomiaru? Ktoś mógł źle przyłożyć taśmę i przez to nie miałem medalu. Takie rzeczy się jednak zdarzają. Niektórzy o ten jeden centymetr wygrywają, a drudzy przegrywają.
Wreszcie jednak zacząłeś zdobywać medale w seniorach. Który jest ważniejszy – złoto za halowe mistrzostwo Europy czy srebro za czempionat Starego Kontynentu na stadionie?
– Wiadomo, że halowe zawody nie są tak prestiżowe, jak te na stadionie, ale w 2017 roku poziom w hali był w zasadzie taki sam, a nawet wyższy. Pięciu zawodników pchnęło wówczas ponad 21 metrów, a ja 21,97 m, co jest dla mnie do dziś kosmicznym wynikiem. To była dla mnie bardzo fajna sprawa, bo wygrałem. Potem podczas mistrzostw Europy też usłyszałem Mazurka Dąbrowskiego będąc na podium, ale bardziej był on grany dla Michała Haratyka, niż dla mnie. Chyba bardziej jestem dumny z tego halowego medalu.
W ogóle medale jako nagrody mają dla ciebie znaczenie?
– W nowym mieszkaniu jeszcze gabloty nie mam, ale w domu rodzinnym oczywiście te najważniejsze są wyeksponowane. Najwyżej wiszą te z mistrzostw świata i Europy juniorów, z igrzysk olimpijskich młodzieży, oczywiście z halowych mistrzostw Europy i tych na stadionie. Niżej są natomiast wszystkie z mistrzostw Polski – od młodzika do seniora.
Czyli pilnujesz medali, nie gubisz ich jak Paweł Fajdek?
– (śmiech) Nie, zdecydowanie nie!
W przyszłym roku czekają cię igrzyska olimpijskie w Tokio. W Rio nie poszło, a na Japonię coś obiecasz?
– Obiecywać raczej nie będę. Chciałbym jednak pokazać się z lepszej strony. Patrząc jednak na to z perspektywy czasu, to miałem 19 lat i byłem w finale igrzysk olimpijskich! Wtedy był trochę zawód, bo była szansa – nie mówię o medalach – ale na wyższe miejsce. Wyszło, jak wyszło. Chociaż spaliłem wszystkie trzy próby, to nie żałuję tego. Żałowałbym, gdybym próbował pchać zachowawczo. 20 metrów i tak by mi nic nie dało – byłbym jedenasty i nie awansowałbym do finałowej ósemki. Wtedy byłbym zły, a tak próbowałem pchnąć na maksa i tego nie żałuję.
Zdjęcie główne: Marek Biczyk/PZLA
Zobacz więcej:
- Emerytura za medal olimpijski – komu przysługuje i ile wynosi? - 7 sierpnia 2024
- Biegi ekstremalne – poznaj mordercze biegi z przeszkodami - 25 czerwca 2024
- Biegi z przeszkodami – coś dla prawdziwych twardzieli - 13 czerwca 2024